Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/101

Ta strona została przepisana.

niepokój, oglądał się na wszystkie strony, widocznie obawiając się, że chcę go wciągnąć w zasadzkę.
Przybywszy na miejsce, zatrzymał się we drzwiach.
— No więc, tysiąc franków! — rzekł.
— Czekaj! — odparłem.
Zapaliwszy świecę, otworzyłem szafę, wyjąłem z niej worek i podałem mu go, mówiąc:
— Oto one.
— A kiedy otrzymam resztę?
— Proszę cię o sześć tygodni zwłoki.
— Dobrze.
— Komu mam doręczyć pieniądze?
Bandyta pomyślał chwilę, wreszcie rzekł:
— Mojej żonie.
— Dobrze.
— Lecz ona nie powinna wiedzieć, skąd je dostałem, ani w jaki sposób je zarobiłem.
— Nie dowie się o tem ani ona, ani nikt inny. Zato jednak nie popełnisz nigdy włamania w kościele N. P. Marji w Etampes ani: w żadnym innym, czci Matki Boskiej poświęconym przybytku!
— Nigdy!
— Dajesz na to słowo?
— Jakem l‘Artifaille!
— Idź więc, bracie mój — i nie grzesz więcej!
Pożegnałem go skinieniem ręki. Chwilę ociągał się, potem ostrożnie zamknął drzwi i zniknął. Padłem na kolana i modliłem się za duszę tego człowieka. Jeszcze nie skończyłem modlitwy, gdy zapukano do drzwi.
— Proszę! — zawołałem, nie odwracając głowy.
Wchodzący, ujrzawszy mnie klęczącego, zatrzymał się i stał za mną.
Skończywszy modlitwę, odwróciłem się i ujrza-