Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/106

Ta strona została przepisana.

kołysane wiatrem. Nagle stanąłem. Szubienicę było teraz widać w całej okazałości.
Spostrzegłem jakąś bezkształtną masę, coś jakby zwierzę, pełzające na czterech łapach.
Stałem cicho, ukrywszy się za skałą.
Nagle zjawisko to wyprostowało się, stając na tylnych łapach; przekonałem się teraz, że był to człowiek.
Cóż mógł robić człowiek o tak późnej porze pod szubienicą? Chyba tylko przychodził w dobrych zamiarach, by się pomodlić, lub w złych zamiarach, by popełnić jaki czyn ohydny?
Bądźcobądź postanowiłem spokojnie czekać.
W tej chwili księżyc wyłonił się z pośród ciemnych chmur i oblał jasnem światłem szubienicę.
Mogłem teraz dokładnie widzieć człowieka i obserwować jego ruchy.
Człowiek ów podniósł leżącą na ziemi drabinę i oparł ją o belkę, tuż obok zwłok wisielca.
Następnie zaczął wchodzić po drabinie.
Utworzył teraz z wisielcem jedną osobliwą grupę; jakoby żywy i nieboszczyk trzymali się w objęciu.
Naraz rozległ się przeraźliwy krzyk. Ujrzałem oba ciała gwałtownie szamoczące się, usłyszałem wołania, wzywające pomocy i to coraz bardziej stłumionym głosem, który wreszcie ucichł, potem jedno z tych ciał spadło w dół, podczas gdy drugie wisiało pa stryczku, miotając rękami i nogami.
Rzuciłem się na ratunek.
Podbiegłem naprzód do wiszącego. Wyszedłem spiesznie po szczeblach drabiny i nożem przeciąłem stryczek; wisielec runął na ziemię, a ja zeskoczyłem z drabiny.
Powieszony wił się na ziemi w konwulsyjnych drgawkach; ciało drugiego leżało nieruchome.
Spostrzegłem, iż stryczek zaciśnięty na szyi dusi