Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/110

Ta strona została przepisana.

kroćset! To było wszystko co mógł powiedzieć, gdyż stryczek zdusił mu jednocześnie gardło i pobożne słowa. W tej chwili — ksiądz wie, jak to się robi? — skoczyłem mu na ramiona, trzymając się stryczka i odciągnąłem go. Wszystko się skończyło. Nie mógł się skarżyć na mnie, i ręczę, że nić nie ucierpiał.
— Dobrze, ale jeszcze nie powiedzieliście, pocoście przyszli tej nocy?
— O, widzi ksiądz, to trudniej będzie!...
— A więc, powiem ci: przyszedłeś, by mu ukraść medalik!
— Tak, djabeł mię skusił — Powiedziałem sobie: dobrze, dobrze, chciej sobie, co chcesz, lecz niechno noc nadejdzie, to zobaczymy! — Gdy więc nastała noc, wyślizgnąłem się z domu. Pozostawiłem tu drabinę, by ją mieć pod ręką. Przechadzałem się tędy i owędy, a powróciwszy i nie widząc nikogo w pobliżu, ani nie słysząc żadnego szelestu, podszedłem do szubienicy, przystawiłem drabinę, przyciągnąłem wisielca do siebie, złapałem za łańcuszek i —
— I co?
— Doprawdy! proszę mi wierzyć: w chwili, gdy medalik opuścił jego szyję, wisielec pochwycił mnie wysunął głowę z pętli, natomiast gwałtem wepchnął dam moją głowę i — Bóg świadkiem — strącił mnie z drabiny tak samo, jak ja jego przedtem! Widz! ksiądz, tak się rzecz miała!
— To niemożliwe, mylicie się!
— No, zapewniam księdza, że chyba sam się nie powiesiłem! To wszystko, co mogę powiedzieć!
— Pomyślałem chwilę.
— A gdzie jest medalik — zapytałem.
— Do licha! poszukajcie go na ziemi, musi tu gdzieś leżeć w pobliżu. Wypuściłem go z rąk, uczuwszy, że wiszę.