Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/112

Ta strona została przepisana.

— Skąd więc pochodził ten krzyk, który słyszeliśmy?
— Szatan wydał go, czując, że zdobycz wymyka mu się z rąk.
— Tak, — rzekł kat — istotnie, tak mogło być.
— Tak było.
— No, więc, zawieszę go napowrót na haku!
— Uczyńcie to! Sprawiedliwość niech idzie swoim torem, wyrok musi być spełniony.
— A teraz, — wtrącił kat, — nie spuszczajcie ze mnie oczu i przy najmniejszym krzyku biegnijcie na pomoc!
— Nie bójcie się, nie będziecie potrzebowali mej pomocy.
Zbliżył się do nieboszczyka, podniósł go łagodnie i zawlókł ku drabinie, mówiąc doń:
— Nie bój się, l’Artifaille! nie chcę ci; zabrać twego medalika... Księże wikary, nie spuszczacie ze mnie oka, nieprawdaż?
— O bądź spokojny, przyjacielu!
— Nie chcę ci zabrać twego medalika! — ciągnął kat dalej perswadującym tonem, — nie, bądź spokojny; ponieważ chciałeś tak, pochowamy cię razem z nim! Prawda, księże, że nie rusza się?
— No, widzicie sami!
— Pochowamy cię razem z nim. A teraz powieszę cię na twoim miejscu na żądanie księdza wikarego, — gdyż co do mnie, to wiesz dobrze...
— Tak! tak! — przerwałem, nie mogąc wstrzymać się od śmiechu, — ale spieszcie się!
— Już zrobione! — rzekł, puszczając trupa, zawieszonego znów na haku, i zeskakując z drabiny.
Trup wisiał w powietrzu nieruchomy i sztywny.
Padłem na kolana i począłem odmawiać modlitwy, o które prosił l’Artfaille.
Po skończeniu modlitw podniosłem się.