Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/113

Ta strona została przepisana.

— L‘Artifaille! — zawołałem głośno do wisielca, — com mógł zrobić dla zbawienia twej duszy, zrobiłem! W mocy Najświętszej Panny pozostaje dokonać reszty!
— Amen! — dodał mój towarzysz.
W tej chwili blask księżyca oblał zwłoki, jak srebrna kaskada. Na kościele NP. Marjii wybiła północ.
— Teraz nie mamy tu już nic do roboty! — rzekłem do kata.
— Księże dobrodzieju! — odparł biedak, — czy moglibyście mi wyświadczyć jeszcze jedną łaskę?
— Jaką? — Odprowadzić mię, do domu; dopóki własne drzwi nie odgrodzą mię od tego filuta, nie będę miał spokoju!
— Chodźcie, przyjacielu!
Opuściliśmy plac stracenia, przyczem mój towarzysz co dziesięć kroków oglądał się, czy nieboszczyk wisi na swojem miejscu.
Wszystko było w porządku.
Powróciliśmy do miasta.
Gdym się obudził na drugi dzień rano, powiedziano mi, że żona bandyty czeka w jadalni.
Oblicze jej było spokojne, prawie wesołe.
— Księże dobrodzieju! — rzekła, — przychodzę wam podziękować: wczoraj, gdy na kościele NP. Marji biła północ, ukazał mi się mój mąż i! rzekł do mnie: — „Idź jutro rano do księdza Moulle i powiedz mu, że dzięki jemu i Najświętszej Pannie — jestem zbawiony!“