Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/125

Ta strona została przepisana.

wóz, podczas gdy jego koń drżąc przystanął i rozumną głowę wyciągnął ku przepaści, w której zniknął jego pan.
Równocześnie rozległ się donośny okrzyk i ujrzeliśmy u stóp wzgórza ze trzydziestu bandytów; byliśmy zupełnie zewsząd otoczeni.
Każdy z nas schwycił za broń, i choć towarzysze moi byli zaskoczeni niespodzianym napadem, jednak jako starzy, w bojach doświadczeni żołnierze, nie dali się zastraszyć, lecz stawili mężnie opór. Ja sama dałam przykład, chwytając za pistolet, a czując krytyczną sytuację zawołałam: — Naprzód! — i spięłam wierzchowca, dążąc ku równinie. Niestety, mieliśmy doczynienia z góralami, którzy skakali ze skały na skałę, jak istne, demony przepaści, dając równocześnie ognia — i ciągle zajmowali oskrzydlające nas stanowisko.
Zresztą nasz manewr był z góry przewidziany. W miejscu, gdzie ścieżka się rozszerzała i góra przechodziła w płaskowzgórze — oczekiwał jakiś młodzieniec na czele dwunastu jeźdźców, który, spostrzegłszy nas, popędzili rumaki i zagrodzili nam drogę, podczas gdy tamci stoczyli się ze stoków góry i odcięli odwrót, osaczając naszą garstkę ze wszystkich stron.
Położenie było nader krytyczne, mimo to, będąc od małości przyzwyczajona do walk, nie traciłam z oka żadnego poruszenia przeciwników.
Wszyscy ci ludzie, odziani w owcze skóry, nosili bardzo szerokie okrągłe kapelusze, ozdobione kwiatami, jak Węgrzy. Każdy trzymał w ręce długą flintę turecką, którą po strzale wywijali, wydając przytem dzikie okrzyki; za pasem mieli po parze pistoletów i zakrzywione szable.
Dowódcą ich był młodzieniec około 22 letni, o bladem licu, z długimi czarnymi włosami, które w kędziorach spływały mu na ramiona. W dłoni