Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/128

Ta strona została przepisana.

włosy, zdradzające słowiańskie pochodzenie, spadały w puklach na ramiona, jak u św. Michała Archanioła, otaczając młodą i świeżą twarz; usta rozchylał uśmiech, ukazując dwa rzędy zębów, jak perły; spojrzenie jego było, jak spojrzenie orła, krzyżujące wzrok z błyskawicą.
Wyciągnął rękę, której nawet brat własny się lękał i wyrzekł kilka słów w mołdawskim języku.
Słowa te widocznie wywarły na bandytach głębokie wrażenie.
Następnie przemówił dowódca w tym samym języku, a słowa jego, jak mi się zdaje, były to przekleństwa i groźby.
Na tą długą, namiętną przemowę odpowiedział starszy brat jedno tylko słowo.
Bandyci skłonili głowy.
Dał znak i zbójcy, stanęli za nami.
— A więc, niech będzie, Gregorisko! — rzekł Kostaki znowu po francusku — ta dziewczyna nie pójdzie do groty, lecz mimo to będzie moją. Podoba mi się, zdobyłem ją i pożądam jej!
Po tych słowach rzucił się ku mnie i ujął mnie w ramiona.
— Tę dziewczynę odprowadzi się do zamku i powierzy mojej matce; ja nie spuszczę jej z oka — odparł mój obrońca.
— Mego konia! — zawołał Kostaki po mołdawsku.
Dziesięciu bandytów pospieszyło wykonać rozkaz pana i przyprowadziło mu żądanego wierzchowca.
Gregoriska spojrzał dokoła, chwycił za cugle pierwszego z brzegu konia i skoczył na siodło, nie dotknąwszy strzemion.
Kostaki również zręcznie dosiadł swego rumaka, trzymając mnie ciągle w ramionach i dał koniowi ostrogę.