Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/133

Ta strona została przepisana.

nego więc dnia zjawiłem się niespodzianie w zamku rodzinnym.
Tutaj zastałem młodzieńca, którego z początku uważałem za obcego. Jak się wkrótce dowiedziałem, był to mój brat, Kostaki, owoc wiarołomnego związku, któremu późniejsze małżeństwo nadało prawo legalnego potomka, ten sam nieokiełzany Kostaki, którego pani poznałaś. Dla niego niema innych przykazań prócz namiętności, nic na tym świecie nie jest dlań święte, prócz matki, a słucha mnie tylko tak, jak tygrys pogromcy, z ciągłym pomrukiem i z pocieszającą nadzieją pożarcia mię pewnego dnia. W zamku siedzibie Brankowanów, jestem jeszcze panem, lecz poza jego obrębem w otwartem polu staje się Kostaki dzikim synem lasów i gór i chce wszystko nagiąć do swej woli. Dlaczego dziś posłuchał mnie on i jego ludzie? nie wiem sam. Było to zapewne dawne przyzwyczajenie, pozostałość czci. Nie chciałbym jednak próbować na nowo. Pozostań pani tutaj, nie opuszczaj tej komnaty, tego dziedzińca — wogóle obrębu murów zamkowych, a ręczę za wszystko. Jeśli pani jednak choć krokiem wydali się z zamku, wtedy nie ręczę za nic, mogę chyba conajwyżej dać życie w pani obronie.
— A więc nie mogłabym w myśl życzeń ojca doprowadzić do skutku podróży do klasztoru Sahastru?
— Uczyń pani to, spróbuj to czynić, wydaj odpowiednie zarządzenia, ja będę ci towarzyszył; lecz po drodze zginę a pani nie dojedzie na miejsce.
— Cóż więc należy uczynić?
— Pozostać tutaj, wyczekiwać, kierować się biegiem okoliczności, zastosować się do nich. Proszę sobie wyobrazić, iż dostała się pani do jaskini zbójeckiej, z której tylko osobista odwaga może cię wyratować, tylko zimna krew ocalić. Moja