Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/142

Ta strona została przepisana.

koju, Smeranda, uścisnęła mię, jak zwykle, mówiąc te trzy słowa, Wtóre od ośmiu dni nie schodziły jej z ust:
— Kostaki kocha Jadwigę! To oświadczenie prześladowało mnie jak groźba. Gdy już byłam w swoim pokoju, zdawało mi się, iż jakiś tajemniczy głos szepcze mi jeszcze do ucha:
— Kostaki kocha Jadwigę!
Przecież — jak rzekł Gregoriska — miłość Kostakiego znaczyła — śmierć.
Około siódmej, gdy dzień już był na schyłku, spostrzegłam Kostakiego, idącego przez dziedziniec. Podniósł głowę, patrząc w moje okno: czemprędzej odskoczyłam, aby mię nie dostrzegł.
Zaniepokoiło mię, że szedł w kierunku stajni. Odważylam się więc odsunąć rygiel bocznych drzwi i przeszłam do sąsiedniego pokoju, skąd mogłam jego poruszenia dokładniej obserwować.
Podążył on rzeczywiście do stajni i kazał wyprowadzić swego ulubionego konia, własnoręcznie go osiodłał ze starannością człowieka, zwracającego uwagę na każdy szczegół. Był tak samo ubrany, jak wówczas gdy go pierwszy raz ujrzałam, lecz za całe uzbrojenie miał jeno szablę.
Osiodławszy konia spojrzał raz jeszcze w moje okno, a nie ujrzawszy mię w niem, skoczył na siodło, kazał sobie otworzyć tę samą bramę, przez którą jego brat był wyjechał i popędził galopem — w kierunku klasztoru Hango.
Teraz serce ścisnęło mi się w niewypowiedzianym lęku; ponure przeczucie mówiło mi, że Kostaki wyjechał naprzeciw brata.
Stałam przy oknie, dopóki tylko mogłam objąć okiem drogę, która ćwierć mili od zamku skręcała, gubiąc się w ciemnym lesie. Noc zapadała coraz szybciej i wreszcie wszystko pokryły ciemności.