Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/147

Ta strona została przepisana.

napełniony wonią żywicznych pochodni, te barbarzyńskie twarze, dziko świecące oczy, osobliwe stroje, ta matka obliczająca na widok świeżej jeszcze krwi, kiedy śmierć mogła nastąpić — głębokie milczenie, przerywane tylko szlochaniem bandytów, opłakujących zgon herszta, wszystko to, jak rzekłam, było straszne lecz i podniosłe. Wreszcie Smeranda ucałowała martwe czoło syna i powstając, odrzuciła w tył swe długie, siwe włosy.
— Gregoriska! — zawołała.
Gregoriska drgnął i zbudził się z odrętwienia.
— Co każesz, matko?
— Chodź tu, mój synu i słuchaj!
Gregoriska usłuchał, drżąc.
W miarę, jak bliżej podchodził do trupa, krew z rany poczynała płynąć obficiej i żywszą czerwienią. Na szczęście Smeranda nie patrzyła w tę stronę, gdyż na widok tej oskarżającej krwi nie potrzebowałaby daleko szukać zabójcy.
— Gregoriska — mówiła — wiem dobrze, iż ty i Kostaki nie lubiliście się. Wiem i to, że ty jesteś z rodu Serbanów po twym ojcu, on był Koproli po swoim, lecz przez matkę staliście się obaj Brankowanami. Wiem też, iż jesteś człowiekiem na modłę europejskiego Zachodu, podczas gdy on był dzieckiem gór Wschodu — a jednak byliście braćmi, gdyż jedno łono was wykarmiło. A więc Gregorisko! wiedzieć pragnę, czy mogę teraz spokojnie opłakiwać mego syna. Polegając jako kobieta na tobie, jako na mścicielu?
— Nazwijcie mi mordercę; brata, pani, i rozkażcie — a przysięgam wam, iż nim godzina upłynie — będzie on trupem; jeśli taka wasza wola!
— Przysięgnij więc, Gregorisko! przysięgnij pod groźbą mego przekleństwa, czy słyszysz synu? — przybiegnij, iż morderca zginie! że w jego domu nie zostawisz kamienia na kamieniu; że