Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/15

Ta strona została przepisana.

O ile Sorrento można nazwać gajem pomarańczowym, to Fontenay bukietem róż. Różami otoczony jest tu każdy dom, powietrze przesycone jest różanym aromatem, płatki róż za najlżejszym powiewem sypią się na drogę, jakby sam Bóg święcił uroczystość Bożego Ciała.
Nazajutrz zbudzono nas o piątej rano i udaliśmy się na polowanie pod przewodnictwem syna gospodarza. który nie znajdował dość słów na wysławianie mnogości zwierzyny w tej okolicy.
Aliści do południa udało nam się upolować jednego królika i cztery kuropatwy, z których dwie postrzeliłem sam. Gdzieindziej w tym samym czasie zwykle miałem ze cztery zające i do dwudziestu kuropatw.
Jak już wspomniałem, lubię polowanie, ale nie mogę znieść długiego włóczenia się, zwłaszcza po polach. To też pod pozorem zbadania łanu koniczyny, gdzie byłem pewny, iż nic nie znajdę, oddaliłem się od towarzystwa i zniknąłem im z oczu.
Na zegarze była pierwsza, gdym idąc wąwozem, dotarł do pierwszych domów Fontenay-aux Roses.
Wkrótce, idąc wzdłuż muru, otaczającego jakąś piękną posiadłość, znalazłem się na skrzyżowaniu ulic Djany i Głównej. Nagle ujrzałem idącego wprost na mnie jakiegoś osobnika, który miał tak dziwny wygląd, że przystanąłem i instynktownie odwiodłem kurek strzelby.
Lecz człowiek ów, blady, z dziko patrzącemi oczami, z najeżonym włosem, w ubraniu poszarpanem i z zakrwawionemi rękoma, nie dostrzegł mnie i poszedł dalej. Spojrzenie miał mętne i szedł z gwałtowną szybkością, a jego krótki urywany oddech znamionował raczej trwogę, niż wysiłek.