Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/152

Ta strona została przepisana.

Spojrzawszy w lustro, przeraziłam się swoją bladością.
Dzień przeszedł smutno i ponuro. Doznawałam osobliwego znużenia. Gdzie byłam, tam chciałam pozostać; każda zmiana miejsca męczyła mnie.
Nadeszła noc; przyniesiono mi lampę. Służące ofiarowały się pozostać przy mnie, przynajmniej tak rozumiałam z ich ruchów i gestów, jednak odprawiłam je.
W tej samej porze, co poprzednio, uczułam te same objawy. Chciałam powstać i wołać o pomoc, lecz nie byłam w stanie dojść do drzwi. Usłyszałam zegar bijący głucho trzy kwadranse na dziewiątą — poczem ozwało się stąpanie i drzwi się otwarły; więcej nic nie widziałam ani nie słyszałam, jak poprzedniego dnia — osunąwszy się na łóżko.
Podobnie jak i wczoraj uczułam znów klujący ból w tem samem miejscu. Zbudziłam się również o północy, lecz o wiele bledsza i bardziej wyczerpana, niż wczoraj.
Następnego rana ponowiło się toż samo przykre uczucie obezwładnienia.
Miałam już pomimo osłabienia zejść do Smerandy, gdy jedna z moich niewiast wszedłszy oznajmiła, iż Gregoriska mię chce widzieć.
Jakoż wszedł i on za nią.
Chciałam się podnieść na powitanie, lecz bezwładnie opadłam na krzesło.
Ujrzawszy to, krzyknął i biegł na pomoc; lecz miałam na tyle siły, iż ruchem ręki wstrzymałam go, pytając:
— Co pan tu robi?
— Ach, — westchnął, — chciałem się z panią pożegnać i powiedzieć, iż porzucam ten świat, nieznośny dla mnie bez twego widoku i twej miłości — że wstępuje do klasztoru Hango.