Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/161

Ta strona została przepisana.

podniósł się i pogrążył w jego ciele, wbijając je w świeżo wyrzuconą ziemie.
Krzyk, nie mający w sobie nic łódzkiego, przeszył powietrze.
Podbiegłam bliżej.
Gregoriska stał, lecz chwiał się na nogach.
Pochwyciłam go w ramiona, pytając z trwogą:
— Czy jesteś ranny?
— Nie, droga Jadwigo, — lecz w takim pojedynku nie rana zabija, jeno walka sama. Walczyłem ze śmiercią, — padam ofiara śmierci.
— Drogi mój! — pójdź, oddał się stąd, a może życie powróci.
— O nie! to jest mój grób, Jadwigo. — Ale nie traćmy czasu: weź trochę ziemi, przesiąkniętej jego krwią i przyłóż do rany, która ci zadał. To jest jedyny środek, aby cię nadal uchronić przed jego potępieńczą miłością.
Usłuchałam ze drżeniem. Schyliwszy się, ujrzałam trupa, przybitego do ziemi: poświęcony miecz przeszył mu serce nawskroś, a z rany ciekła obficie czarna krew; jakgdyby śmierć dopiero co nastąpiła.
Zebrałam trochę ziemi z krwią i przyłożyłam ten straszny talizman na ranę.
— A teraz, moja ubóstwiana Jadwigo, — rzekł Gregoriska słabym głosem. — uważaj dobrze na me ostatnie słowa: opuść możliwie szybko ten kraj! Jedynie oddalenie zapewni ci bezpieczeństwo. Ojciec Bazylii odebrał dziś rozporządzenie mej ostatniej woli i wykona ją. Jadwigo, ucałuj mię — raz jeden; jedyny — i ostatni! Jadwigo! — umieram!...
Po tych słowach upadł obok zwłok brata.
W innych warunkach — na widok tego cmentarza, tego otwartego grobu i dwóch obok leżących trupów byłabym chyba oszalała. Lecz, jak