Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/20

Ta strona została przepisana.

Pan Ledru wydał okrzyk i pobladł mocno.
— Czy wierzy pan w to? powiedz pan! — nalegał Jacquemin.
Mer odpowiedział z trudem:
— Tak, wierzę w to.
— A więc, — — a więc — — ona przemówiła!
— Kto?
— Głowa — — głowa Joanny!...
— Co pan plecie?
— Mówię panu, miała oczy otwarte: poruszała wargami; spojrzała na mnie i zawołała: „Nędzniku!“
Mówiąc te słowa, które chciał wyznać samemu panu Ledru, lecz które wszyscy słyszeli, miał minę pełną zgrozy.
— Oho, piękna historia! — zawołał doktór, śmiejąc się. — Odcięta głowa mówiła! to dobre.... dobre!
Jacquemin rzekł odwracając się:
— Ależ zapewniam pana, że tak!
— A więc, — wtrącił komisarz policji — jest to jeszcze jeden powód więcej, by udać się na miejsce zbrodni. Żandarmi, prowadźcie więźnia!
Jacquemin zaczął się szarpać gwałtownie.
— Nie! — krzyczał — możecie mię porąbać na kawałki, jeśli chcecie, a tam nie pójdę!
— Chodź, przyjacielu! — rzekł pan Ledru. — Jeśli istotnie popełniłeś tę straszną zbrodnię, będzie to początkiem! pokuty. Zresztą opór nie zda się na nic, — dodał półgłosem, — jeśli nie pójdziesz dobrowolnie, to cię zaprowadzą silą!
— A więc dobrze, pójdę! — jęknął Jacquemin, — ale niech mi pan przyrzeknie pewną rzecz, panie merze!
— Co takiego?
— Gdy wejdziemy do piwnicy, nie odstąpi mnie pan ani na krok!