Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/23

Ta strona została przepisana.

— Cicho! — przerwał mu Jacquemin, którego twarz była trupio blada, włosy zjeżone, czoło okryte potem. — Nie śpiewaj pan tutaj!
Doktór pod wrażeniem tego głosu zamilkł.
Ale, schodząc w dół, zapytał nagle:
— Co to jest?
I schyliwszy się. podniósł miecz o szerokiem zakrwawionem ostrzu.
Komisarz wziął go z ręki doktora i zwrócił się do więźnia:
— Znacie ten miecz?
— Tak! — odparł Jacquemin. — Idźcie dalej, idźcie — — kończmy!
Było to pierwsze „corpus delicti“ tego mordu. Zaczęliśmy schodzić do piwnicy, po kolei. Stanąwszy na siódmym stopniu, ujrzałem w głębi okropny widok.
Pierwszy przedmiot, na którym zatrzymało się moje spojrzenie, był to trup bez głowy, leżący obok beczki, przez której wpół otwarty kran sączył się strumień wina, tworząc kałużę, wsiąkającą zwolna w ziemię.
Zwłoki były nieco skrzywione, jak gdyby wtył przegięty korpus chciał się poruszyć. Suknia była z jednej strony zadarta aż po kolana.
Widocznie ofiara została zamordowana w chwili gdy, klęcząc przy beczce napełniała winem butelkę, walającą się teraz na ziemi.
Cały korpus pływał we krwi.
Nieopodal, oparty o ścianę stal worek z gipsem, a na nim, jak na postumencie widać było odciętą głowę ludzką o włosach umazanych krwią.
Strumień krwi spływał wzdłuż worka.
Doktór i komisarz policji, obejrzawszy zwłoki, stanęli znów przed schodami.