Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/30

Ta strona została przepisana.

jące się kroki. Zobaczyłem cień, potem ona stanęła we drzwiach. Widać ją było dobrze; w ręce trzymała świecę.
— Aha, dobrze, — pomyślałem sobie.
I zupełnie cicho wymówiłem to słowo, które mi powiedział kolega.
Podeszła bliżej. Daję słowo, możnaby myśleć, że przeczuwała, co ją czeka, gdyż bała się i oglądała na wszystkie strony; ale byłem dobrze schowany i nie ruszałem się.
Potem uklękła przy beczce, podstawiła butelkę i odkręciła kran. Wyszedłem szybko z ukrycia, podniosłem miecz i — trach! — Sam nie wiem, czy krzyknęła; odcięta głowa stoczyła się na ziemię.
W tej chwili nie chciałem umierać, lecz ratować się. Miałem zamiar wykopać w piwnicy dół i ukryć ciało. Rzuciłem się na głowę, toczącą się po ziemi, podczas gdy tułów upadł w przeciwną stronę. Miałem przygotowany worek z gipsem, by zatrzeć ślady krwi. Uchwyciłem więc głowę, a raczej głowa chwyciła mnie. Proszę patrzeć!
Pokazał prawą rękę, której wielki palec miał ślady silnego ukąszenia.
— Jakto, głowa was chwyciła? — zapytał doktór, — cóż to u licha za bajki opowiadacie?
— No, mówię, że ugryzła mnie mocno i nie chciała mnie puścić. Z pomocą lewej ręki położyłem; ją na worku z gipsem, a prawą chciałem wydobyć z zębów, które jednak wkrótce same rozwarły się. Cofnąłem rękę, widzi pan, może to szaleństwo, lecz byłem przekonany, że głowa żyje: oczy były szeroko otwarte. Widziałem ją zupełnie dobrze, gdyż świeca stała na beczce, — a potem usta poruszyły się i wymówiły: „Nędzniku, byłam niewinną!“