Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/31

Ta strona została przepisana.

— No, tego już za wiele! — zawołał doktor, — oczy spojrzały na was? usta przemówiły?
— Przecie słyszałeś pan, panie doktorze! Pan jest lekarzem, więc w nic nie wierzy; a ja mówię panu, że ta głowa, którą tam widzicie, ugryzła mnie i powiedziała: „Nędzniku byłam niewinną!“ — Przecie chciałem ze strachu uciekać, no nie? Ale poleciałem — prosto do pana mera, by się wydać w ręce władzy. Czy to prawda, panie merze? powiedz pan!
— Tak, Jacquemin! — odparł pan Ledru przyjaznym tonem, — tak, to prawda!
— Zbadaj głowę, doktorze, — rzekł komisarz policji.
— Ach, nie panie Robert! — krzyknął Jacquemin, — dopiero, gdy pójdę stąd!
— Czy boisz się głuptasie, by znów nie przemówiła do ciebie? — rzekł doktór, poczem wziąwszy świecę zbliżył się do worka z gipsem.
— Panie Ledru! na miłość boską! — wołał morderca, — błagam pana, proszę mię puścić, proszę, zaklinam pana!
— Moi panowie! — rzekł mer, wstrzymując skinieniem doktora. — ten nieszczęśliwy jest już tu niepotrzebny, pozwólcie wiec, że go zaprowadzę do więzienia. Prawo, ustanawiając konfrontacje, przewidziało także, że oskarżony winien mieć silę wytrzymania jej.
— A protokół? — zagadnął komisarz.
— Jest prawie skończony.
— Obwiniony musi go podpisać.
— Uczyni to w więzieniu.
— Tak, tak! — zawołał Jacquemin — w więzieniu podpiszę wszystko, co tylko panowie zechcecie!
— No, więc dobrze! — odparł komisarz.