Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/42

Ta strona została przepisana.

rata, jako lekarza lecz nie przyjaźniłem się z nim. Następstwem tej krótkiej coprawda znajomości było to, iż w dniu stracenia Karoliny Corday, postanowiłem przyjrzeć się egzekucji.
— Właśnie, — przerwałem, — chciałem panu w pańskim sporze z doktorem Robertem o ciągłości życia, przyjść z pomocą i przytoczyć fakt, o którym historja wspomina co do Karoliny Corday.
— Powiem1 i o tem, — odrzekł pan Ledru, — ale pozwól mi pan opowiadać dalej. Sam byłem świadkiem tego — zdarzenia, to też słowa moje zasługują na wiarę.
Już o drugiej po południu czekałem pod pomnikiem Wolności. Byt to ciepły dzień lipcowy, powietrze było ciężkie i duszne, niebo zachmurzone zapowiadało burzę.
Jakoż o czwartej nadciągnęła burza i w tej chwili Karolina weszła na wózek skazańców.
Wyciągnięto ją z więzienia w momencie, gdy jakiś młody malarz chciał uchwycić na płótnie jej podobiznę.
Głowa była już narysowana, lecz o dziwo! W chwili, gdy wszedł kat, malarz kreślił właśnie tę część szyi, którą miało przeciąć ostrze gilotyny.
Błyskało się, lał deszcz, grzmiały pioruny, lecz nie powstrzymało1 to ciekawości motłochu. Ulice, mosty i place były przepełnione. Wrzawa; na ziemi zagłuszała grzmoty na niebie. Kobiety rzucały na skazana złorzeczenia i wyzwiska. Słyszałem ten ryk zbliżający się, jak szum wodospadu. Wreszcie ukazał się wózek, niby straszny statek, płynący wśród fał i ujrzałem skazaną, której nie znałem i nie widziałem nigdy.
Było to piękne, młode dziewczę, lat 27, o cudownych oczach, kształtnym nosie i regularnych ustach. Stała wyprostowana z podniesioną głową,