Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/45

Ta strona została przepisana.
VI.
Solange.

Podczas opowiadania pana Ledru zapadła noc. Słuchacze wyglądali, jak nieme i nieruchome cienie, — wszyscy bowiem obawiali się, by pan Ledru nie przerwał opowieści, — gdyż przeczuwali, że po jednej historji, pełnej grozy, nastąpi druga, straszniejsza.
Nie słychać było najlżejszego oddechu. Tylko doktór chciał coś powiedzieć, Tęcz ścisnąłem go za rękę, aby milczał.
Po chwili pan Ledru ciągnął dalej:
— Opuściwszy opactwo, szedłem przez plac Taranne, kierując się w stronę ulicy Tourmon, gdzie mieszkałem. Nagle doleciał mnie głos kobiecy, wzywający ratunku.
Nie mogli to być złoczyńcy, gdyż była zaledwie dziesiąta godzina wieczór. Pobiegłem ku tej stronie placu, skąd dochodziło wołanie i przy świetle księżyca, wychylającego się z poza chmur, ujrzałem jakąś kobietę, wyrywającą się patrolowi sankiulotów.
Kobieta zauważyła mnie odrazu i wnioskując z mego ubrania, iż nie jestem człowiekiem z ludu, rzuciła się ku mnie, wołając:
— Oto jest pan Albert, mój znajomy: ten wam powie, że naprawdę jestem córka praczki, Ledieu! Równocześnie biedne, dżące i blade stworzenie uczepiło się mego ramienia, jak rozbitek deski ratunku.
— Bądź ty sobie córką matki Ledieu, ale nie masz karty obywatelskiej, więc pójdziesz z nami na odwach.
Młoda kobieta trzymała się silnie mego ramienia: czułem lęk i prośbę w tym uścisku. Zrozumiałem ją.