Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/46

Ta strona została przepisana.

Ponieważ przemówiła do mnie pierwszym lepszem imieniem, jakie jej przyszło na myśl, przeto i ja w podobny sposób ją nazwałem:
— To ty, biedna Solange? — wyraziłem zdumienie, — co się z tobą dzieje?
— Otóż widzicie, panowie! — tryumfująco zawołała w stronę zbirów.
— Myślę, że mogłabyś powiedzieć: „obywatele!“
— Wybaczcie, panie sierżancie! — odrzekła dziewczyna, — ale nie moja w tem wina, że tak mówię; matka przyzwyczaiła się do manier wielkiego świata i nauczyła mnie uprzejmości, dlatego posiadam to złe przyzwyczajenie, które jest przeżytkiem arystokratycznem.
— Słowa te, wypowiedziane ze drżeniem, zawierały subtelną ironję, co nie uszło mojej uwagi. Zapytałem w duchu, kim mogła być ta kobieta? Byłem zupełnie przekonany, że nie pochodzi z ludu.
— Wyobraź sobie, obywatelu Albercie, — zwróciła się do mnie, — wyszłam, by odnieść bieliznę, pani domu była nieobecną, musiałam więc czekać aż wróci, aby odebrać pieniędze. Mój Boże! wszak teraz każdemu potrzeba pieniędzy. Nie wzięłam ze sobą karty obywatelskiej i oto nagle dostałam się między tych panów, — przepraszam, — obywateli, którzy zażądali karty, a ponieważ powiedziałam, że jej nie mam, chcą mnie prowadzić na odwach. Krzyknęłam, — nadbiegłeś z pomocą; uspokoiłam się, poznawszy znajomego. Powiedziałam sobie: Ponieważ pan Albert wie, iż nazywam się Solange i jestem córką matki Ledieu, wiec zaręczy za mnie, nieprawdaż Albercie?
— Naturalnie! Ręczę za ciebie!
— Dobrze! — zawołał dowódca patrolu, — lecz kto zaręczy za ciebie, mości elegancie?
— Danton! Chyba to wystarczy.
— Dobre sobie!