Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/48

Ta strona została przepisana.

I oddalili się niezwłocznie wraz ze swym dowódcą, który, uszedłszy dziesięć kroków, odwrócił się, zerwał czerwoną czapkę i jeszcze raz zakrzyknął: „Niech żyje Danton!“, a ludzie okrzyk ten powtórzyli.
Chciałem dziękować Dantonowi, gdy nagle usłyszeliśmy nazwisko jego, powtarzane kilkakrotnie na sali.
— Danton! Danton! — wołało mnóstwo głosów, — na trybunę!
— Wybacz, mój kochany! — rzekł do mnie. — Słyszysz? Daj rękę, bo muszę wracać. Sierżantowi podałem prawą rękę, tobie daję lewą: Kto wie? Może dzielny obywatel miał świerzbę.
Potem odwrócił się i zawołał tym potężnym głosem, który wzniecał burze na ulicy i uśmierzał je:
— Jestem! Idę!
I pospieszył do wnętrza klubu.
Zostałem przy bramie sam z moją nieznajomą.
— Dokąd mam teraz panią odprowadzić! — zapytałem. — Jestem do jej usług!
— No, do matki Ledieu! — odparła z uśmiechem. — Wszak wiesz pan, że to moja matka.
— Lecz gdzież mieszka matka Ledieu?
— Przy ulicy Ferou, Nr. 24.
— Chodźmy tedy do matki Ledieu, ulica Ferou, Nr. 24!
Przez całą drogę nie zamieliśmy ani słowa. Tylko przy blasku księżyca mogłem się jej przyglądać dowoli.
Była to śliczna osóbka, lat 20-22, brunetka o wielkich, niebieskich oczach, raczej wesołych, niż marzycielskich, o nosku cienkim i prostym, wargach filuternie wykrojonych, zębach jak perły, rączkach królowej i nóżkach dziecka. Przy pospolitym ubiorze córka matki Ledieu zachowała arystokratyczny