Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/49

Ta strona została przepisana.

chód, który słusznie wzbudził nieufność dzielnego sierżanta i wojowniczego patrolu.
Znalazłszy się przed bramą, stanęliśmy i chwilę w milczeniu spoglądaliśmy na siebie.
— A teraz mój kochany Albercie! czego sobie życzysz? — zapytała nieznajoma z uśmiechem.
— Chcę pani powiedzieć, moja Solange, że nie warto było spotkać się, by się tak prędko rozstać.
— Wybaczy pan, lecz sądzę że warto było, bo gdybym pana nie spotkała, musiałabym iść na odwach; poznanoby, iż nie jestem córką matki Ledieu, odkrytoby, żem arystokratką i prawdopodobnie uciętoby mi głowę.
— Przyznajesz więc pani, iż należysz do arystokracji?
— Nic nie przyznaję.
— No, no, — proszę mi przynajmniej powiedzieć swe imię.
— Solange.
— Wszak pani wie dobrze, że to imię, które jej nadałem przypadkowo, jest zmyślone.
— Wszystko jedno, podoba mi się i zatrzymuję je — dla pana przynajmniej!
— Dlaczego ma pani je zatrzymywać dla mnie, skoro się już nigdy nie zobaczymy?
— Tego nie powiedziałam. Mówię tylko, że gdybyśmy się mieli znów zobaczyć, to nie powinien pan wiedzieć, jak ja się nazywam, ani ja nie powinnam wiedzieć pańskiego nazwiska. Nazwałam pana Albertem, zachowaj to imię, jak ja zatrzymam miano Solange.
— Niech więc i tak będzie; lecz posłuchaj Solange!
— Słucham, Albercie.
— Jesteś arystokratką, czy tak?
— Choćbym nawet przeczyła, to pan byś to od-