Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/53

Ta strona została przepisana.

— Cóż dalej?
— Jest to człowiek znajomy pani z nazwiska, którego imię jest rękojmią odwagi, uczciwości i honoru.
— Jego nazwisko?
— Marceau.
— Generał Marceau?
— Tak.
— Masz pan słuszność, jeśli on coś przyobieca, to dotrzyma z pewnością.
— A więc, — przyobiecał mi.
— Ach, Boże! co za szczęście! Co przyobiecał? mów pan!
— Przyobiecał przyjść nam z pomocą.
— W jaki sposób?
— W całkiem prosty. Kleber zamianował go naczelnym generałem armji zachodniej, więc jutro wieczorem odjeżdża.
— Jutro wieczorem! ale w takim razie braknie nam czasu na przygotowanie się.
— Nie potrzeba żadnych przygotowań.
— Nie pojmuję tego.
— Bierze on pani ojca ze sobą.
— Mego ojca!
— Tak, jako sekretarza. Skoro ojciec pani dostanie się do Wandei, wówczas da generałowi Marceau słowo, że nie będzie służył przeciwko Francji — i potem zniknie. Z Wandei uda się do Bretonji, stamtąd zaś do Anglji. Dostawszy się do Londynu zawiadomi panią, ja wyrobię paszport i połączysz się z ojcem.
— Jutro! — zawołała Solange, — mój ojciec odjedzie jutro!
— Lecz chwilki czasu niema do stracenia.
— Mój ojciec nic jeszcze nie wie o tem.
— Niech go pani zawiadomi.
— Dzisiaj wieczór jeszcze?