Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/55

Ta strona została przepisana.

— Lecz kiedy Marceau odjeżdża?
— Jutro.
— Czy mam jeszcze tej nocy udać się do niego?
— Jak pan woli; on pana przyjmie w każdej chwili.
Ojciec i córka zamienili spojrzenia.
— Myślę, ojcze, — rzekła Solange, — że lepiej byłoby udać się tam dziś wieczór.
— Dobrze, lecz gdyby mię zatrzymano? Wszak nie mam karty obywatelskiej.
— Oto moja.
— Ale, ale — pan?
— Och, jestem dość znany.
— Gdzie mieszka Marceau?
— Ulica Uniwersytecka Nr. 40, u siostry, panny Desgraviers-Marceau.
— Czy pójdzie pan ze mną?
— Pójdę za panem, by odprowadzić córkę z powrotem, gdy pan dojdzie na miejsce.
— Lecz jak Marceau pozna, że jestem tym samym, o którym mu mówiłeś?
— Proszę mu doręczyć tę trójkolorową kokardę, to jest znak umówiony.
— Jakże się mam wywdzięczyć memu dobroczyńcy?
— Proszę mi powierzyć uratowanie pańskiej córki, jak mi powierzyłeś swoje.
— Chodźmy.
Wziął kapelusz i zgasił światło.
Zeszliśmy na dół po schodach, oświeconych blaskiem księżyca.
W bramie wziął córkę pod ramię i skierował się ku ulicy Uniwersyteckiej, przez ulice Saints-Péres.
Szedłem za nimi ciągle w oddaleniu dziesięciu kroków.
Doszliśmy pod Nr. 40, nie spotkawszy po drodze nikogo. Zbliżyłem się do nich, mówiąc: