Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/56

Ta strona została przepisana.

— Dobrze się zaczyna. — Czy mam zaczekać, czy iść z panem?
— Nie, niech się już pan nie naraża. Proszę tu zaczekać na moją córkę.
Skłoniłem się.
— Jeszcze raz dziękuję i polecam pana Bogu! — rzekł, podając mi rękę. — Nie mam słów na wyrażenie mych uczuć dla pana. — Spodziewam się, że Bóg pozwoli mi kiedyś odwdzięczyć się.
Odpowiedziałem prostym uściskiem dłoni.
Wszedł do środka, za nim Solange. I ona, zanim weszła, uścisnęła mi rękę.
Po dziesięciu minutach brama otworzyła się.
— Jakże? — zapytałem.
— Doprawdy, pański przyjaciel zasługuje na tę nazwę, to znaczy, że jest szlachetnym człowiekiem. Odgadł, jak jestem szczęśliwa, że mogę pozostać przy ojcu aż do jego odjazdu. Jego siostra przygotowała dla mnie łóżko w swojem pokoju. Jutro o trzeciej popołudniu mój ojciec będzie już poza obrębem niebezpieczeństwa. Jutro, jeśli pan uważa, iż warto się pofatygować dla usłyszenia podziękowań córki, której ocaliłeś ojca, — proszę przyjść o dziesiątej wieczór, jak dzisiaj, na ulicę Ferou.
— O, przyjdę z pewnością. Czy ojciec nie dał pani żadnego zlecenia dla mnie?
— Kazał podziękować za kartę, — oto ona — prosi, byś pan mię możliwie szybko wysłał w jego ślady.
— Zrobię i to, jeśli tylko zechcesz, Solange, — odparłem ze ściśniętem sercem..
Uśmiechnęła się i rzekła:
— O, chciałby pan najprędzej pozbyć się mnie.
Ująłem jej rękę i przycisnąłem do serca.
Ona jednak podsunęła mi czoło do pocałunku, jak, wczoraj, mówiąc:
— Do jutra!