Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/57

Ta strona została przepisana.

Całując ją w czoło, przycisnąłem do piersi nietylko jej rękę, lecz i falujące łono, i bijące głośno serce.
Powróciłem do domu z takiem szczęściem w duszy, jakiego jeszcze nigdy nie zaznałem. Czy to była świadomość spełnienia dobrego czynu? czy miłość dla tego godnego ubóstwienia dziewczęcia?
Nie wiem sam, czym spał, czym czuwał. Wiem tylko, że cała harmonia natury dźwięczała mi w duszy. Wiem, że noc wydała mi się nieskończenie długa, dzień bez końca. Wiem, że mimo to chciałem czas powstrzymać w biegu, by nie stracić ani minuty z tych dni, które mi pozostawały do życia.
Następnego wieczora o dziewiątej byłem na ulicy Ferou.
O wpół do dziesiątej zjawiła się Solange.
Zbliżywszy się, rzuciła mi się na szyję, wołając:
— Ocalony! mój ojciec ocalony, a jego ocalenie zawdzięczam panu! O, jakże pana kocham za to!
W czternaście dni później1 otrzymała Solange list z zawiadomieniem, że jej ojciec znajduje się w Anglii.
Nazajutrz przyniosłem jej paszport.
Solange, ujrzawszy go, rozpłakała się, mówiąc;
— A więc nie kochasz mnie?
— Kocham cię ponad własne życie! — odrzekłem. — Ale dałem ojcu twemu słowo i muszę go dotrzymać.
— A więc, to ja złamię słowo! — oświadczyła. — Jeśli ty, Albercie, nie boisz się pozwolić mi odjechać, to ja boję się rozłączyć z tobą!
I pozostała!