Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/63

Ta strona została przepisana.

Wysiadłszy z powozu, nie poszedłem w swoją drogę, lecz stałem jak przykuty na jednem miejscu, goniąc oczyma ukochaną. Ujechawszy ze dwadzieścia kroków, powóz zatrzymał się; Solange wychyliła główkę przez okno, jakby odgadując, że jeszcze nie odszedłem. Podbiegłem do niej, wskoczyłem do powozu i zamknąwszy okna, znowu chwyciłem ją w objęcia. Wtem wybiła dziewiąta na zegarze Saint-Etienne-du-Mont. Otarłem jej łzy, zamknąłem usta potrójnym pocałunkiem, wyskoczyłem z powozu i oddaliłem się szybko.
Zdawało mi się, że Solange woła za mną, lecz aby łzy i opóźnienie na lekcje nic zwróciły uwagi, postanowiłem nie oglądać się.
Zrozpaczony powróciłem do domu: resztę czasu spędziłem na pisaniu listu do Solange.
Zaniósłszy ten gruby list na pocztę, zastałem już pismo od ukochanej. Zawiadamiała mnie, że za opóźnienie ukarano ją wymówką i zagrożono jej na przyszłość odebraniem wychodniej.
Przytem Solange wyrażała pewną obawę, że list od ojca, który nadszedł do pensjonatu podczas jej nieobecności, był przez kogoś otwierany.
Noc i dzień następny przepędziłem w niepokoju. Jak zwykle, napisałem list do Solange, poczem mając tego dnia robić swoje doświadczenia, po południu poszedłem do brata, by go zabrać ze sobą do Clamart.
Nie zastawszy go w domu, poszedłem sam. —
Była wstrętna pogoda; rozżalona natura wylewała potoki deszczu, który zapowiada bliską zimę. Idąc, słyszałem wycia, wywołujące nazwiska tych, którzy zostali tego dnia skazani na śmierć. Lista ich była długa; byli tam mężczyźni, kobiety i dzieci. Krwawe żniwo miało mi dostarczyć tego wieczora wiele materiału do moich doświadczeń.