Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/71

Ta strona została przepisana.

na ziemi, skoczył na mnie powtórnie. Straciłem go znowu, lecz również bezskutecznie. Wreszcie wstałem i począłem chodzić po pokoju tam i nazad; kot szedł za mną krok w krok. Zniecierpliwiony tem natręctwem, zadzwoniłem; wszedł mój służący. Teraz kot uciekł pod łóżko i szukaliśmy go napróżno: zniknął bez śladu.
Wieczorem1 wyszedłem na miasto, odwiedziłem kilku przyjaciół, poczem powróciłem do domu i otworzyłem bramę własnym kluczem.
Nie mając światła, wstępowałem ostrożnie na schody, by się nie potknąć. Wchodząc na ostatnie stopnie, usłyszałem służącego, rozmawiającego z pokojówką mej żony.
Ponieważ wymówiono moje nazwisko, nadstawiłem uszu i usłyszałem, że opowiadał jej owo zdarzenie z wczorajszego dnia i kończył temi słowy:
— Mój pan musi mieć bzika, bo w pokoju nie było żadnego czarnego kota, jestem pewien tego!
Tych kilka słów przeraziło mię; albo zdarzenie było rzeczywiste, albo urojone; jeśli było istotne, to znajdowałem się pod wpływem nadprzyrodzonych mocy; jeśli było złudą i omamieniem, jeśli mniemałem, iż widzę coś, co nie istniało, to dostałem bzika, jak się wyraził mój służący.
Możesz sobie wyobrazić, drogi przyjacielu, z jaką mieszaniną trwogi i niecierpliwości oczekiwałem szóstej godziny; następnego dnia, pod pierwszym lepszym pretekstem zatrzymałem służącego w moim pokoju, szósta wybiła, przy ostatniem uderzeniu usłyszałem ten sam szmer i znów ujrzałem kota. Siedział koło mnie.
Z początku nie mówiłem nic w nadzielił, że służący zauważy zwierzę i pierwszy się z tem odezwie, lecz oni wychodzili i wchodził do pokoju, jakby nic nie dostrzegając.
Urządziłem się tak, aby wykonując dane zlece-