Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/73

Ta strona została przepisana.

nego kota, którego wcale niema. Dziś wieczór zapytał mnie, czy widzę tego kota u niego na kolanach.
— I co mu odpowiedziałeś? — ciekawie zapytała pokojówka.
— Naturalnie odpowiedziałem, że go widzę. Zgadnij teraz, co on zrobił.
— Nie zgadnę.
— Wziął kota z kolan, położył mil go na rękach i powiedział: — Wynieść go, zaraz! — Wyniosłem, a pan był zadowolony.
— Gdzietam! Przecie nasz pan wyobraża sobie tego kota, ale co mi do tego! Wyniosłem kota. Więc naprawdę.
Brakło mi już odwagi słuchać dalej. Ciężko westchnąwszy, wróciłem do pokoju.
Pokój był pusty...
Na drugi dzień o szóstej mój towarzysz zjawił się jak zwykle i zniknął dopiero o świcie następnego dnia.
— Co tu mówić kochany przyjacielu! — ciągnął chory. Cały miesiąc dzień w dzień powtarzało się to zjawisko i już począłem się do niego przyzwyczajać, lecz trzydziestego dnia po straceniu bandyty — o szóstej kot się nie pojawił!
Myślałem, że jestem już wolny od niego i z radości nie mogłem usnąć. Nazajutrz czas mi się dłużył okropnie i z niecierpliwością oczekiwałem fatalnej godziny. Od piątej do szóstej oczu nie odrywałem od wskazówek zegara, śledząc ich bieg z minuty na minutę. Wreszcie duża wskazówka stanęła na cyfrze XII. Dał się słyszeć zgrzyt mechanizmu i zegar począł bić: rozległo się uderzenie pierwsze, drugie, trzecie, czwarte, piąte i szóste.
Z uderzeniem szóstej drzwi otworzyły się i ujrzałem wchodzącego człowieka, który był ubrany, jak odźwierny pewnego lorda-porucznika Szkocji.
Pierwszą mą myślą było, iż lord-porucznik