Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/74

Ta strona została przepisana.

przysyła mi posłańca i wyciągnąłem rękę ku przybyszowi, lecz on, nie zważając na ten ruch, stanął za moim fotelem.
Nie potrzebowałem się odwrócić, by go ujrzeć, gdyż siedziałem naprzeciw zwierciadła, w którem mogłem obserwować przybysza.
Wstałem i począłem chodzić po pokoju. Nieznajomy postępował za mną krok w krok.
Powróciłem na swoje miejsce i zadzwoniłem.
Wszedł mój służący; lecz zdaje się tak samo nie widział odźwiernego, jak przedtem kota.
Kazałem mu odejść i pozostałem sam na sam z tą osobliwą postacią, której mogłem przyglądać się dowoli.
Odźwierny ubrany był w liberję dworską: włosy z harbejtlem, szpada przy boku, haftowana kamizelka i, kapelusz pod pachąt.
O dziesiątej położyłem silę do łóżka, przybysz zaś noc spędził możliwie wygodnie, usiadł sobie.na fotelu naprzeciwko łóżka.
Obróciłem się do ściany, nie mogąc jednak zasnąć, przyczem w świetle lampy nocnej ciągle widziałem nieznajomego, siedzącego w fotelu.
I on też nie spał.
Wreszcie pierwsze promienie świtu wpadły przez żaluzję do sypialni; odwróciłem się, by popatrzyć na mojego człowieka, lecz ten zniknął — fotel był próżny.
O zjawisku tem1 myślałem cały dzień.
Wieczorem było przyjęcie u Wielkiego Komisarza Kościoła: za pięć szósta zawołałem służącego i kazałem mu przygotować odświetne ubranie, wreszcie poleciłem mu zamknąć drzwi.
Uczynił to.
Przy ostatniem uderzeniu szóstej utkwiłem oczy we drzwiach: otwarły się i odźwierny wszedł.
Podszedłem, ku drzwiom i zbadałem je: były