Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/75

Ta strona została przepisana.

zamknięte, rygle nie były odsunięte. Odwróciłeś się; odźwierny stał za moim fotelem, Jan krzątał się po pokoju, a mina jego nie zdradzała, jakoby co zauważył.
Jasnem było, że nie dostrzega człowieka, jak przedtem nie dostrzegał zwierzęcia.
Począłem się ubierać.
Zauważyłem jednak dziwną rzecz; oto mój nowy gość z nadzwyczajną starannością pomagał Janowi we wszystkich czynnościach, o czem tenże naturalnie nic nie wiedział. Gdy np. Jan trzymał mój surdut za kołnierz, to widmo ujmowało go za poły; gdy Jan podawał mi spodnie za sprzączkę, postać trzymała je za nogawice.
Nigdy jeszcze nie miałem tak usłużnego lokaja.
Nadeszła godzina wyjazdu.
Teraz odźwierny, zamiast iść za mną, wyprzedził mię, przesunął się przez drzwi pokoju, zeszedł po schodach, potem stanął za Janem, otwierającym mi drzwiczki powozu, przyczem wciąż trzymał kapelusz pod pachą, gdy zaś Jan stanął na swem miejscu z tyłu powozu, widmo weszło na kozioł i siadło obok stangreta, który się posunął w prawo jakgdyby robił mu miejsce.
Powóz zatrzymał się przed brama domu Wielkiego Komisarza Kościoła: Jan otworzył drzwiczki; widmo już było za nim na swem zwykłem miejscu. Gdym wysiadł, pospieszyło przedemną, idąc powiędzy dwoma szeregami służby, zgromadzonej w przedsionku, i oglądając się, czy idę za nim.
Nagle przyszło mi na myśl wystawić stangreta na próbę, podobnie jak poprzednio Jana.
— Patryku! — zagadnąłem — co to za człowiek siedział koło ciebie?
— Jaki człowiek, Wasza Wielmożność? — zapytał stangret.