Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/76

Ta strona została przepisana.

— Ten człowiek, który siedział koło ciebie na koźle.
Patryk zrobił wielkie oczy, spojrzał dokoła zdziwiony.
— Już dobrze, — rzekłem omyliłem się.
Wszedłem do środka.
Odźwierny stał na schodach i czekał na mnie. Widząc mnie nadchodzącego, poszedł dalej i wszedł na salę przyjęć, jakby chciał oznajmić moje przybycie. Gdym już był na sali, udali się do przedpokoju i zajął tam należne sobie miejsce.
Jak dla Jana i Patryka, — tak i dla wszystkich zjawisko było niewidzialne.
Wówczas to niepokój mój zamienił się w przerażenie, gdyż zrozumiałem, że istotnie dostaję obłędu.
Tego wieczora wszyscy zauważyli zmianę, zaszłą we mnie. Każdy pytał, co takiego zaprząta mi umysł.
Zastałem moje widmo w przedpokoju. Jak przedtem, tak i teraz odźwierny szedł przedemną, zeszedł po schodach, towarzyszył mi do domu, wszedł za mną do pokoju i jak poprzedniego dnia, usiadł w fotelu.
Wówczas chciałem się przekonać, czy to zjawisko1 jest czemś rzeczywistem, czemś namacalnem. Przemógłszy się, przystąpiłem do fotelu i usiadłem w nim.
Nie uczułem nic, natomiast w tetrze zobaczyłem1 widmo stojące za mną.
Położyłem się do łóżka dopiero o pierwszej w nocy. Leżąc, widziałem odźwiernego siedzącego w fotelu.
O świcie zniknął.
Zjawisko to powtarzało się cały miesiąc.
Tym razem nie wierzyłem już, jak poprzednio, w całkowite zniknięcie, lecz spodziewałem się ja-