Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/85

Ta strona została przepisana.

Henrykowi IV, temu, ludowemu królowi, była zniewagą dla ludu.
Niegodziwiec znalazł się w niebezpieczeństwie co widząc przybiegłem mu z pomocą.
Jednakże wyrwawszy go z rąk rozwścieczonego tłumu, dałem mu uczuć ohydę czynu, którego się dopuścił.
— Proszę was, — rzekłem do robotników, — zostawcie tego nędznika. Ten, którego on znieważył, potrafi tam na górze u Boga wyjednać nań zasłużoną karę!
I odebrawszy mu brodę, wyrwaną nieboszczykowi, wypędziłem go z kościoła, zapowiedziawszy, by się nie ważył pojawić wśród zatrudnionych u mnie robotników.
Krzyki i złorzeczenia kolegów ścigały go aż na ulicę.
Obawiając się nowych zniewag dla Henryka IV, kazałem go zanieść do wspólnego dołu.
Po ukończeniu pracy robotnicy odeszli, pozostał tylko jeden strażnik. Był to dzielny człowiek, którego nająłem do czuwania w nocy, w obawie, by nie włamano się do kościoła celem popełnienia nowych profanacyj! lub kradzieży. Strażnik ten spał za dnia, czuwał zaś od siódmej wieczór do siódmej rano.
Noc przepędzał, naprzemian stojąc, przechadzając się dla rozgrzania członków, lub siedząc przy ogniu, roznieconym koło bramy.
Wnętrze kościoła przedstawiało obraz śmierci, i spustoszenia. Trumny były otwarte, wieka ich stały oparte o ściany; porozbijane posągi leżały w nieładzie na posadzce.
Na szczęście strażnik spoglądał na te wszystkie szczątki tak samo obojętnie, jakby patrzył na wyrąbany las lub zdeptane pole, — zajmował się tylko liczeniem godzin, wydzwanianych jednostaj-