Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/87

Ta strona została przepisana.

uciszały się; a gdy stanęliśmy nad brzegiem dołu, zamilkły.
Podniósłszy pochodnie, by rozjaśnić dno dołu, Ujrzeliśmy wśród kości na warstwie wapna i ziemi poruszający się jakiś cień. Cień ten miał kształty ludzkie.
— Kto tam? co tam robicie? — rzuciłem pytanie.
— Ach! — jęknął człowiek. — To ja! Jestem robotnikiem, co uderzył Henryka IV!
— Skąd się wziąłeś?
— Niech mnie pani stad wyciągnie, bo umieram... Potem opowiem wszystko.
Strażnik, przyniósł drabinę, i oczekiwał na dalsze rozkazy.
Kazałem mu drabinę spuścić w dół i wezwałem robotnika, by wyszedł do góry. Zawlókł się ku drabinie, lecz, chcąc się podnieść, spostrzegł; że ma złamaną rękę i nogę.
Rzuciliśmy mu powróz z pętlą na końcu; założył sobie pętlę pod pachy.
Trzymałem koniec powroza w ręku, strażnik zeszedł w dół po drabinie i tak wspólnemi siłami udało nam się wyciągnąć żyjącego z pośród nieboszczyków.
Wydostawszy się z dołu, stracił przytomność.
Zanieśliśmy go i położyliśmy na słomie koło ogniska, poczem posłałem strażnika po chirurga. Chory dopiero podczas operacji tworzył oczy.
Po założeniu opatrunku pożegnałem chirurga i oddaliłem strażnika. Robotnik niczego nie pragnął goręcej, jak położyć się do łóżka. Siadłem obok niego na kamieniu, naprzeciw ogniska, którego drżące płomienie oświetlały część kościoła, podczas kiedy sklepienie pozostawało w głębokim zmroku.
Teraz chory na moje pytanie odpowiedział, co następuje: