Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/90

Ta strona została przepisana.

— Czekajno! — zawołał gospodarz, — zbudzę swoich towarzyszy, to popamiętasz!
Robotnik czując, że go nic dobrego z tej strony nie czeka, cofnął się, a napotkawszy nieopodal otwarte drzwi1, wsunął się do jakiejś szopy, położył się na słomie i zasnął.
Nagle poczuł, że ktoś dotknął jego ramienia.
Zewawszy się, ujrzał przed sobą postać niewieścią w bieli. Postać skinęła, by szed za nią.
Pomyślał, że to jedna z tych nieszczęśliwych, które ofiarowują łoże i rozkosz każdemu, kto je zapłacić może, mając zaś pieniądze wołał spędzić noc pod dachem i w łóżku, niż w szopie, na słomie; wstał tedy i udał się za nią.
Nieznajoma szła z początku po lewej stronie ulicy Głównej, następnie skręciła w wązką uliczkę i skinęła na robotnika, by szedł za nią.
Ten, przyzwyczajony do nocnych włóczęg, znał już z doświadczenia wszystkie zaułki, zamieszkiwane przez dziewice z półświatka, to też bez namysłu podążył w jej ślady.
Uliczka wychodziła na pola. Pomyślał sobie, że widocznie ta dziewczyna mieszka w jakimś ustronnym domku i szedł dalej.
Uszedłszy ze sto kroków, przebyli wyłom w jakimś murze. Dopiero teraz podniósłszy oczy, spostrzegł przed sobą stare opactwo Saint-Denis z olbrzymią dzwonnicą i wysokiemi oknami, rozświetlonemi przez palący się wewnątrz ogień, przy którym czuwał strażnik.
Obejrzał się za kobietą: nie było jej — zniknęła.
Znajdował się na cmentarzu.
Chciał powrócić przez wyłom w murze.
Lecz w wyłomie jakieś ramię groźnie wyciągnęło się ku niemu i wydało mu się, że widzi ducha Henryka IV.