Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/111

Ta strona została przepisana.

z głową do góry. Czułem się człowiekiem dojrzałym, gotowym do szlachetnych wysiłków i, rzec mogę śmiało do uczuć szlachetnych. Chciałbym był niezwłocznie przydać się komu na co. Serce miałem tak pełne! Kochano mię. Przepowiadano mi sławę, bogactwo talent a ja miałem zdrowie, odwagę, nadzieję. Wszedłszy do małego pokoiku otworzyłem okno i wzrok zapuściłem w jasne pogodne niebo. Przez godzinę może płakałem, sam nie wiedząc o tem, następnie zasnąłem jak dziecko.
Od tego czasu p. Ritz i jego przyjaciele poczęli mię traktować prawie jak równego. Najsławniejsi artyści zajmowali się mną i przypuścili do ścisłych z sobą stosunków. Tym sposobem nie brakło mi zachęty. Powoli wtajemniczałem się w życie dziatwy Restauracyi, pełnej zapału, wrzawliwej, gorącej, z którą potomność będzie musiała odnowić rachunki wielu z nich bowiem bezimiennie padło w zamieszaniu, zkąd przyszłość dopiero zbierze ich kości i przechowa imiona. Młódź dzielna, zaprawdę, przesadna może, ale szczera w błędach i nadużyciach nawet.
Niebawem mogłem osądzić, ile słuszności mieściło się w słowach p. Ritz’a. Pomiędzy ludźmi mężczyźni owej epoki, których czas przyznał za takich, ani jeden nie potrzebowałby kryć się ze swem życiem. Nie szukaj więc pan, panie adwokacie, dla zmniejszenia mojej winy, okoliczności łagodzących ani w złych przykładach jakie mieć mog-