Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/12

Ta strona została przepisana.

Wreszcie w wigilję dnia pamiętnego; — 1-go października 18! — po obiedzie, matkę rzekła do mnie:
— Idźmy pokończyć sprawunki.
Poprowadziła mię najprzód do jednego z małych sklepików na bulwarze Ś-go Marcina, i tam, biedna droga istota! kupiła mi nakrycie i kubeczek srebrny, z całą dobrocią, pozwalając mi nawet wybierać samemu. Wybrałem najskromniejsze, myśląc, że najmniej kosztować będą. Uściskała mię z wylaniem; serce tak łatwo domyśla się wszystkiego! Wracaliśmy następnie przez bulwary, a że lubiłem bardzo rysować kolorami (była to moja najulubińsza rozrywka, podczas gdy ona szyła w długie zimowe wieczory) matka kupiła mi pudełko farb, następnie czyżyka, sznurek do skakania, i czego tam nie było! różne drobne zabawki dziecięce mające się przyczynić do złagodzenia jutrzejszej boleści, zajmując młodociany mój umysł ulubionemi rozrywkami.
Skorośmy wrócili do domu, było już późno, robotnice odeszły. Lampa o przyćmionym płomyku, oczekiwała nas na dużym krawieckim stole. Cała moja drobna wyprawka, zupełnie już gotowa, leżała starannie złożona. Każdy z tych przedmiotów przedstawiał pewną kwotę pieniężną zdobytą z niezmiernym trudem, długie czuwanie w noc późną, niekiedy do rana. Mężczyzna, który sprawia, że uboga dziewczyna zostaje matką, i który skazuje tę kobie-