— O! nie tuyaj, tu tak niedobrze pójdziem do pańskiej pracowni.
— W takim razie, zrobię jeszcze biust pani.
— Doprawdy?
— Doprawdy.
— Ale bo my jedziemy wkrótce, za tydzień.
— To aż nadto dosyć czasu.
— I z czego pan go zrobisz?
— Z palonej gliny.
— Jak to się robi?
Wytłómaczyłem jej pokrótce.
— I pan mi go przyszlesz?
— Przyszlę.
— Do Polski?
— Do Polski.
— Potłucze się w drodze.
— Nie; albo też mógłbym go zachować do, powrotu pani.
— Ja tu już nigdy nie wrócę.
— Nigdy?
— Nigdy; wyjdę tam za mąż.
— Pani już myśli o zamążpójściu?
— To mama tak mówi; ja nie wiem. Gdybyś pan mógł do biustu dodać moje ręce, zdaje się że są bardzo ładne.
I pokazywała mi naiwnie swoje rączki, które w istocie cudowne były. Pulchne, malutkie, wązkie, o różowych paznokciach o paluszkach wyginanych i ze stawami wychylającemi się tak dobrze do środka jak na zewnątrz; rączki mięciuchne, białości
Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/139
Ta strona została przepisana.