Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/146

Ta strona została przepisana.

lepiej niż kto inny, bo matkę mam niezbyt pod tym względem szczęśliwą; ale zarabiam już trochę pieniędzy i gdybym mógł okazać paniom usługę, proszę wierzyć że uważałbym to za największe szczęście.
— Jesteś poczciwe dziecko, — odpowiedziała hrabina ujmując obie moje ręce; — ale tymczasem nie potrzebujemy niczego. Przy odjeździe, jeśliby nam zbrakło, udałabym się do ciebie młodzieńcze kochany, masz na to moje słowo. Szczęściem nie potrzebujemy płacić komornego; mieszkania tego użyczył nam pewien stary jegomość dawny mój znajomy, który obecnie podróżuje, a tymczasem zajmować nam je pozwolił; jest on wiecznie chory, i zimę przepędza na południu u syna. Nie bardzo tu wspaniale, ale dla nas jest to oszczędność niezmierna.
Weszła Iza, cała otulona w zimowe ubranie.
Matka i córka wyjść właśnie miały, i teraz z kolei matka się poszła ubierać. Pozostałem znowu sam na sam z dziewczęciem, którego ruchliwa twarzyczka przybrała nagle nie wiem już jaki wyraz smutku graniczącego z cierpieniem. Wielkie jej oczy otworzyły się jeszcze szerzej, lica pobladły, a wpółotwarte usteczka zbielały nieco. Usiadła naprzeciw okna i patrzyła na szarawe światło dzienne, jakby wysilając się by nie zemdleć.
Wtedy to podobieństwo jej z Minatim uderzyło mię bardziej jeszcze.