Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/148

Ta strona została przepisana.

Wtedy Iza mówiła coś długo po polsku, poglądając na mnie z pod oka, dla zapewnienia się że nic nie rozumiałem. Ostrożność zbyteczna, nie pojąłem i jednej sylaby.
Matka odpowiedziała wyrazem jednozgłoskowym, zdającym się odznaczać nic.
— Otóż, — poczęła znów Iza, wracając do naszej rozmowy, jakgdyby ją była przerwała jedynie dla powiedzenia matce nawiasowo czegoś, co najmniejszego związku z naszą rozmową nie miało, otóż, cieszę się niezmiernie, że przypominam panu przyjaciela. Tym sposobem dłużej będziesz pamiętał o mnie.
Hrabina ukazała się znowu.
— No, idziemy, — powiedziała, — przejdziemy się trochę. To ci pomoże.
— Widziałeś pan jej ręce? — zwróciła się do mnie.
— Tak.
— Zobacz no pod światło.
Podniosła rękę córki i kazała mi podziwiać jej przezroczystość istotnie zdumiewającą, przyłożywszy ją że tak powiem, do światła; następnie, pochwyciła tę rączkę w obie swoje dłonie i z rodzajem szału ucałowała ją mówiąc;
— Śliczna jesteś, no!
Słowa te podziałały na dziecko jak orzeźwiające sole; lica jej ożywiły się, uśmiech powrócił na usta, odzyskała siły. Wyszliśmy.