dotki o swoim kraju, z humorystyką niekłamanej. Bywała dowcipną, kiedy nie myślała o tem. Wtedy Iza i ja chichotaliśmy się i śmieli z całego serca, jak zwyczajnie w naszym wieki!. Byłbym żył w ten sposób całe tysiące lat. Raz, w obecności obu kobiet nie mogłem powstrzymać wykrzyku:
— Jakżebym chętnie spędził tak życie całe!
— I ja także, — odpowiedziała Iza. Mamo, ażeby tak zostać w Paryżu?
— Wiesz dobrze, że to niepodobna. Cobyś ty tu robiła?
— Dorosłabym i wyszła zamąż za p. Clemenceau. Prawda, że panbyś się chciał ze mną żenić?
— O! zapewne.
— Śliczna para! — powiedziała matka; — nie macie pieniędzy ani jedno, ani drugie.
— Czy to tak dużo trzeba? — rzekła Iza.
— A ja przecież zbiorę coś do tego czasu, — zawołałem gorąco.
— Słuchaj pan, — rzekła do mnie Iza — jeżeli nie znajdę króla czy księcia, którego mi mama obiecuje, przyrzekam solennie, że wyjdę za pana. Czy zgoda?
— Zgoda.
— Jakby to było zabawnie, żeby tak się stało.
I zaczęła się śmiać.
— Ale tymczasem, — powiedziała matka, — jutro wyjeżdżamy, i prawdopodobnie nie wrócimy nigdy.
Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/153
Ta strona została przepisana.