Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/186

Ta strona została przepisana.

Urządziła tedy pokoik dla córki, jak już zwała Izę, i oczekiwała na nią z niecierpliwością równą niemal mojej.
Przyjaźń i wdzięczność woja dla Ritz’a zawsze były te same co dawniej. Stosunki z konieczności stały się rzadszemi. Na pozór nic się między nami nie zmieniło: było to wszakże jego raczej niż moją zasługą. W istocie, za każdem nowem mojem powodzeniem, niektórzy z zapalczywszych mych wielbicieli, z tych co to nie umieją podnieść jednego bez poniżenia drugiego, chwycili się sposobności by napaść na jego dzieła. Niejednokrotnie drukowano w sprawozdaniach, że zdobycie się na takiego ucznia było nie małem szczęściem dla niego, bez tego bowiem na nicby się nie zdobył. Było to nieszlachetnem, było to niesprawiedliwem; on wszakże nie dawał poznać po sobie ile niesprawiedliwość taka go bolała. Im więcej okazywałem mu serdeczności, tem więcej zdawało się jakobym chciał zadosyć mu uczynić za tę nagłą sławę; im więcej starałem się zacierać niknąć w obec niego, tem bardziej go poniżałem. Położenie moje względem niego stawało się przez to niezmiernie drażliwem niekiedy. Zawdzięczałem mu wszystko, nie byłem zdolny zapomnieć o tem, a nie wolno ml było nawet podać mu najprostszą radę, albo wyrazić pochwałę, pod karą dotknięcia go boleśnie pozorem wyższości. Przychodził do mnie; przypatrywać się gdy pracowałem; pokazywałem mu studya; pomysły swoje od dawałem pod sąd jego: zasięgałem jego rady co do