Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/189

Ta strona została przepisana.
III.

Działo się to 2 marca, było południe, gdy Iza weszła cichym, stłumionym krokiem do mojej pracowni, nie skrzypnąwszy nigdzie drzwiami, które wszystkie stały nie zamknięte, stosownie do jej polecenia.
Z twarzą ukrytą pod czarnym koronkowym woalem, trzy razy okręconym w około głowy i który uparcie osłaniał jej rysy przed najciekawszem spojrzeniem, stała milcząca, nieruchoma, nieprzekniona jak obraz przeznaczenia, przytrzymując obiema skrzyżowanemi na piersiach rękami, powiewne końce tej dziwacznej zasłony. Wpatrywałem się w nią przez chwilę, nie zdolny ruszyć się z miejsca, tak bardzo serce mi biło. Wtedy odwinęła woalkę, zerwała z głowy kapelusz i ciskając wszystko na los szczęścia, ukazała promienną twarzyczkę, którą jasne światło dzienne rozjaśniła jeszcze trochę. Dlaczego nie padano na twarz przed tą boską istotą? Jakie tej dano dostać się aż do mnie? Ach! czyż istotnie ku mnie tak dążyła? Ten wdzięk, ten przepych, ta młodość, te spojrzenia, te uśmiechy, ten rozum, ta dusza, wszystko to byłoż więc dla mnie! To wszystko to tworzyło się, rozwijało, ożywiało o pięćset mil odemnie, dla mego szczęścia