uśmiechnie się i powie ci; „Było to śliczne małżeństwo! A jak się kochali! Jak wyglądali szczęśliwi! Co się z nimi stało?“ Odpowiesz jej że kochamy się zawsze i że szczęście nasze dotąd trwa. Nie należy zniechęcać nikogo. Czyż powinno się przestawać być szczęśliwym! A potem, pocóż się narażać na litość tych, którzy, nam zazdrościli?
Przejdź się po ogrodzie; znajdziesz dotąd rozległy trawnik zielony. Za naszych czasów żyła tam parka kuropatw, nierozłączne, jak myśmy nierozczni byli, i które zwykle biegły przed nami>, raczej z domysłu niż z bojaźni. Czy zostały tam, czy powróciły? Odwróciwszy się od domu udaj się wzdłuż gęstych zarośli bzu i jaśminu, słoniących rzekę. Przedrzyj się przez nie. Rosną tam, prawda, chylące s!ę nad wodą i odbite w niej, wierzby rozrosłe, sękate, z najeżoną grzywą, nakształt rozzłoszczonych ludzi. Stoją, na pięć czy sześć metrów jedna od drugiej odległe. Zatrzymaj się przy trzeciej, licząc ob strony pawilonu. Raz, w piękny dzień majowy, około dziesiątej z rana, byliśmy tam*oboje, ja i ona: ona wsparta, leżąca raczej na pochyłem drzewie, założywszy ręce splecione nad głową, ja wyciągnięty na ziemi, całując bose jej nóżki, które, jedną po drugiej wysuwała z karmazynowych aksamitnych pantofelków kunami bramowanych, i głaskała mię niemi po twarzy. Długie jej i ciężkie złote włosy zebrane były niedbale, bez porządku. Długie promienie wymykały się z pomiędzy zębów szerokiego, przytrzymującego je grzebienia, niby drobne
Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/203
Ta strona została przepisana.