w maju. Po wewnętrznem drżeniu przebiegającem ciszę, czuło się, że przyroda dąży zazielenieć śpiesznie, jak młode dziewczę, co zaspało nieco; spieszy się przystroić w najpiękniejsze swe ozdoby, by złączyć się z towarzyszkami odbiegłemi na zabawę.
Kwiaty, nie zupełnie jeszcze rozwinięte, wyda wały już wonie, niby owe wyznania duszy, co to się zdradzają wprzód nim je słowo wypowie. Przejrzysta mgła, o barwach opalu, ostatnia zasłona, którą słońce miało podnieść z ziemi, zawstydzonej tak wczesnem odkryciem, unosiła się jeszcze słoniąc dal, falisto rysującą się po za nią.
Cały ten przepych życia do nas się odnosił.
— O czem myślisz? — szepnąłem jej cicho.
— Czy ty mię bardzo kochasz? — odpowiedziała.
— Pytasz o to?
— Ale bardzo — bardzo!
— Oh! tak, bardzo, bardzo!
— To idź, wyszukaj duże prześcieradło, nabierz ciepłego mleka w srebrną czarkę z herbem księcia i przynieś mi to.
Byłem posłuszny. W dziesięć minut potem wracałem z prześcieradłem na ramieniu i z czarką pełną dymiącego mleka, które przy sobie wydoić kazałem. Izy nie było już na dawnem miejscu. Ubranie jej wisiało na gałęziach wierzby. Zimny dreszcz przebiegł mię od stóp do głowy. Stanąłem nie śmiejąc postąpić kroku: nie mogąc głosu wy-
Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/205
Ta strona została przepisana.