Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/206

Ta strona została przepisana.

dobyć z gardła. Głośny wybuch śmiechu był odpowiedzią na ten mój objaw przerażenia.
— Możesz się nie spieszyć, — wołała. — Dobrze mi tu jest.
Głos wychodził z rzeki. Iza, zupełnie naga, pływała w tej lodowo zimnej wodzie, wyprawiając tysiące podskoków, trzepocząc nóżkami, nurzając się, odgarniała włosy, jak prawdziwa najada, które uosabiała wdzięk.
— Czyś szalona! — zawołałem gorąco; — czy chcesz się zabić?
— Nie; jestem przyzwyczajona do tego.
— Gdyby tak kto cię zobaczył?
— Nie straciłby na tem wiele! Ale, bądź spokojny, nikt mię nie zobaczy; a zresztą, od czegóż moje włosy i tradycja?
— Wyjdź ztamtąd, jeżeli mnie kochasz.
Jeszcze chwilkę.
Zanurzyła się znowu; potem płynąc równo wprost do brzegu, chwyciła się za wystający korzeń i jednym skokiem stanęła na ziemi, z głową i ramionami ubranemi w długie trawy, których narwala sobie przy wyjściu z wody, i któremi przystroiła się z tym instynktownym wdziękiem, cechującym w niej najprostsze zalotności objawy. Rozpostarłem prześcieradło, by ją niem owinąć.
— Nie; — najprzód mleko, — powiedziała.
I, ujmując czarkę, poczęła, cała mokra i cała różowa, wypijać pomalutku, potrosze, cała tę mi-