Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/212

Ta strona została przepisana.

Nie na tem koniec, Mówiąc mi w chwili picia mleka: „Czy nie jestem ślicznym pomysłem do posągu?“ wracała, poraz już dwudziesty może, do raz powziętej myśli, chętki widzenia odwzorowanych, wykutych, uwiecznionych w marmurze tych uroczych kształtów, wytworna czystość których zachwycała mię jako małżonka i jako rzeźbiarza. Nie potrzebowała nalegać zbyt długo. Silniejsi odemnie byliby ulegli. Miłować sztukę nadewszystko, w uwielbianej nad wyraz kobiecie mieć najdoskonalsze jej uplastycznienie, i nie połączyć w jedno obu tych ukochań, byłoby zadaniem trudnem, przechodzącem może nawet siłę ludzką, mianowicie gdy nie o namowę lecz o zgodzenie się szło jedynie. Odwołuję się w tym razie do szczerości kobiet jeśli istotnie szczere kobiety istnieją. Gdzież jest taka, coby znajdując się w tych co Iza warunkach piękności i szczęścia, nie uległa takiemuż uczuciu miłości własnej i dumy?
— Ponieważ kocham ciebie, ponieważ jestem zazdrosną o każdą inną kobietę, a ty znajdujesz mię najpiękniejszą ze wszystkich — mawiała do mnie: — ponieważ, szczęściem, uprawiasz sztukę dla której piękność moja przydać ci się może, rozrządzaj że nią dla sławy i pożytku swego. Tym sposobem wcielę się w każdą chwilę twego życia, i odnajdziesz mię wplecioną we wszystkie myśli swoje. Jestem zazdrosną: nie chcę żebyś się zamykał sam na sam z innemi kobietami; nie chcę, byś mógł znaleźć szczęście, ani nie chcę byś mógł