Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/223

Ta strona została przepisana.
IX.

Jakżeśmy daleko odbiegli od założenia! dowodzenie to bowiem, odnoszące się do ludzi genjuszu, w niczem się mnie dotyczeć nie może. Nigdy mię oni jednym ze swoich nie nazwą, mnie, biedny talent, zgruchotany przez namiętność. A jednak, długo miałem się za należącego do ich grona; cóż, gdy przenosząc namiętność nad sztukę, dobrowolniem się od nich oddzielił. Moją to już było rzeczą nie kochać, albo nie żądać od miłości nic prócz natchnienia lub chwili rozkoszy. Dla lotnych, podniosłych umysłów namiętność winna stać się motorem jedynie, tem, czem jest wicher dla morza podnosi je, rozsroża i rozwielmożnia je zarazem; wreszcie przechodzi, a ono zostaje. Ja, na wszystko patrzyłem już oczyma Izy. Bała się dziecka, nie życzyłem go więc także. To też uczułem się niemal równie jak ona przerażonym, skoro dnia jednego przyszła oznajmić mi z rodzajem gniewu, że ma zostać matką. Wszystkie nierozsądne szaleństwa, które mogły były stan ten usunąć, zostały już spełnione już bez mojej wiedzy. Nie było żadnej rady: musiała być matką. Nie ośmieliła się mówić mi o zbrodni; myślała o niej, jestem pewien.