wało się w niej budzić niebywałą dotąd skromność i wstydliwość, nawet w chwilach najtajemniej poufałych. Nowe uczucie dawało jej świadomość obowiązków nowych; przynajmniej tak się odzywała. Nie było już mowy o spożytkowaniu jej piękności, i mogłem przyjmować wszystkie modele, nie budząc najlżejszej zazdrości z jej strony. Wstydziła się nawet swoich poprzednich artystycznych zachcianek rumieniła się sama z siebie. Wszystko poprzednie należało brać na rachunek zboczeń namiętności młodzieńczej. Kochałem ją tysiąc razy więcej, gdy tak przemawiała. Stała się nadto czulszą niż kiedy dla matki mojej. Ah! jakże mistrzowsko grała swoją rolę! Któżby mógł przewidzieć przyszłość, widząc ją tarzającą się na wonnych pokosach, w piękne czerwcowe wieczory, z dzieckiem w ramionach, samą wesołą i pustą jak dziecko, gdy ja tymczasem leżąc na murawie, czułem jak serce taje mi w piersi wraz z całą naturą, zdolną zaledwie przestworem swoim ogarnąć ogrom mojego szczęścia.