— Bądź spokojna, nie wspomnę o niczem.
Uczułem przecież dla dawnego kolegi naglą, natychmiastową nienawiść, i gdybym się był z nim spotkał dnia tego, wyzwałbym go niewąpliwie.
Była to pierwsza z owych poprzedniczych wskazówek, które przypuściłem bez najmniejszego na nie baczenia, które później stanęły przedemną i objawiły mi się we właściwym świetle, zowiąc mię głupcem. W istocie, do mnie należało otworzyć oczy.
Inną razą, Iza rzekła do mnie:
— Mam ci coś wyznać i przeprosić za coś.
— O cóż to idzie?
— Biust mój kiedyś wykonał gdym miała lat czternaście, i kiedyś mi posłał do Polski...
— Tak, — więc cóż?...
— Został się tam, zastawiony wraz z innem naszemi rzeczami.
— A które tyle przecież razy proponowałem wam wykupić.
— Mama nie chciała, i tak już zawdzięczała tobie. W czasie ostatniej bytności w Polsce, nie mogła się widzieć z człowiekiem, u którego znajdowały się te zastawy. Był gdzie w drodze. Jest to żyd handlujący kaszmirami. Należne pieniądze mama zostawiła u jednego z naszych przyjaciół, i tym sposobem, choć z daleka, odebrałyśmy biust. Otóż, zamiast go tu sprowadzić, posłałam siostrze; czym źle zrobiła?
— Zrobiłaś doskonale, drogie dziecko.
Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/233
Ta strona została przepisana.